wstecz

Adriana Marczewska (WuWu, Zatoka Sztuki, La BlaBla)

O karierze samouka, zawodowej uczciwości, planach na przyszłość i… bigosie taty opowiada Adriana Marczewska – uczestniczka czwartej edycji Top Chefa, szef kuchni m.in. restauracji WuWu, Zatoka Sztuki, La BlaBla; prowadząca program Ślinotok w Kuchnia+.

W jakim wieku zostałaś szefem kuchni?

Pierwszy raz samodzielnie prowadziłam restaurację w wieku 23 lat. Było to wielkie wyzwanie, ale starałam się z całych sił i mimo niewielkiego doświadczenia udawało mi się sprawnie kierować bistrem. Nie nazywałam siebie wtedy szefem kuchni. Po prostu prowadziłam lokal i wszystko miało działać. Od tamtego momentu dzielą mnie lata świetlne, ale chyba zawsze będę patrzeć na tamtą Adrianę ze wzruszeniem. Początki nauczyły mnie, że nie ma rzeczy niemożliwych. Po prostu nie ma.

Wielu kucharzy może Ci pozazdrościć błyskotliwej kariery. Był jakiś moment przełomowy?

Nadal nie potrafię patrzeć na siebie z takiej perspektywy. Ja po prostu robię swoje. Wiem, w czym jestem dobra i co lubię robić. Zawsze miałam duże kompleksy w związku z brakiem doświadczenia. To, że wszystkiego uczyłam się sama, że nie zdobywałam umiejętności, pracując pod innymi szefami, przez dłuższy czas wywoływało we mnie uczucie skrępowania. Dopiero niedawno zaczęłam doceniać to, że jestem samoukiem i jak dużą pracę wykonałam. Przełomowych momentów w mojej karierze było wiele. Każdy z większych projektów uczył mnie czegoś nowego i zmieniał moje życie.

Pomogło Ci występowanie w telewizji? A może zaszkodziło?

Zdecydowanie pomogło. Udział w programach tv zawsze motywował mnie do pracy i rozwoju. Telewizja nauczyła mnie też działania w dużym stresie. Teraz wiem, jak radzić sobie z emocjami, z moją wieczną potrzebą, by wszystko robić lepiej. Złapałam dystans do siebie i poznałam cudownych ludzi. Każdy program był przygodą.

Ludzie rozpoznają Cię na ulicy?

Zdarzają się takie sytuacje. Na ulicy rzadziej, częściej w restauracjach.

Jaką kuchnię lubisz najbardziej? Czy jest jakaś potrawa, którą potrafisz przygotować z zamkniętymi oczami i wiesz, że zawsze rzucisz nią swoich gości na kolana?

Lubię dobrą kuchnię. (śmiech) Mówię całkiem serio – nie mam ulubionej potrawy. Ważne, żeby było uczciwie i świeżo. Czasem chodzi za mną coś włoskiego, czasem coś z kuchni żydowskiej, innym razem mam ochotę na krótki wyskok do Azji. Które z moich specjalności robią największe wrażenie? Najlepiej zapytać o to moich bliskich. Myślę, że wśród ich typów znalazłyby się potrawy świąteczne – pâté z wątróbki, pasztet z soczewicy, śledzie, kiełbasa. Niestety niezbyt często dla nich gotuję... Najwyższy czas to zmienić!

Rzeczywiście masz obsesję na punkcie pochodzenia produktów? W jaki sposób wybierasz składniki do swoich dań?

(śmiech) Nie nazwałabym tego obsesją. Wydaje mi się, że w moim zawodzie wiedza o pochodzeniu serwowanego produktu to zwykła uczciwość. Wiem, gdzie i jak został wyprodukowany, i czy właśnie jest na niego sezon… Znam człowieka, który mi go dostarcza… Rozmowy z dostawcami to dla mnie ogromne źródło inspiracji. Kiedy mój dostawca ryb dzwoni do mnie i mówi, że ma niesamowite dzikie sumy, a ja czuję w jego głosie pasję i dumę, to wiem, że będę mogła przekazać te uczucia dalej.

Skąd Twoje zamiłowanie do tradycyjnej polskiej kuchni?

Ostatnio sama się nad tym zastanawiałam. Odkąd zrozumiałam, że moja życiowa droga to gotowanie, jednocześnie zdałam sobie sprawę, że mówiąc: gotowanie, myślę: kuchnia polska. Moje przywiązanie do niej wynika z mojego wychowania. Rodzice i dziadkowie nauczyli mnie, że wspólne gotowanie i jedzenie, opowiadanie o tradycjach i przykazywanie sobie rodzinnych historii jest równoznaczne z budowaniem więzi, wzajemnym dbaniem o siebie, bliskością. Wciąż odkrywam polską kuchnię i wiem, że wiele mam jeszcze do odkrycia. Uwielbiam czytać związane z nią historie i anegdoty, wyobrażać sobie, jak kiedyś wyglądało toczące się wokół niej życie.

Lubisz bigos?

Uwielbiam, choć kiedy byłam dzieckiem, zjedzenie go było dla mnie wyzwaniem. Jest taki mocny, intensywny w smaku...

Masz swój autorski przepis na bigos? Wzbogacasz go czymś czy jesteś wierna tradycji?

Mistrzem bigosu był mój tato Przemek. To było jego popisowe danie, przyrządzał je przez trzy dni. Starannie wybierał kapustę – najlepsza była ta domowa, kiszona w beczce przez babcię Krysię. Dodawał grzyby, wędzone śliwki, wino, whisky, kilka rodzajów mięs i jałowiec. Mówił, że idealny jest, gdy delikatnie się przypali albo przemrozi na balkonie. Bigos taty to był majstersztyk.

Czujesz się spełniona, także biznesowo?

Zdecydowanie tak. Robię to, co kocham. Czuję się doceniona przez ludzi, którzy przychodzą do mnie zjeść. Dzięki rozmowom z moimi gośćmi, ich uśmiechowi i wyrażanemu przez nich zadowoleniu, mam poczucie szczęścia. Jestem spokojna i wiem, czego chcę.

Planujesz zaangażować się w kolejny projekt? Zdradzisz nam jakieś sekrety?

Kolejny projekt nazywa się Adriana Marczewska. (śmiech) W tym momencie odpoczywam od prowadzenia restauracji, żeby z całą mocą zająć się spełnianiem innych kulinarnych marzeń. W planach są kampania społeczna, edukacja, promowanie polskiej kuchni i tradycji. Dużo cudownej pracy przede mną.